Obie wersje (brytyjska z 2007 i ta, amerykańska, z 2010) są oparte na identycznym
scenariuszu, niemalże scena w scenę, z zaledwie kilkoma różnicami. A tak to te same dialogi,
wydarzenia, nawet aktor jeden ten sam.
Jednak są to dwa kompletnie różne filmy.
Zobaczcie jak można z tego samego materiału wyjściowego zrobić dwie zupełnie różne rzeczy.
Takie ulotne rzeczy jak montaż, ekspresja aktorów, obsada... i mamy całkiem inny film. Tu,
gdzie w oryginale jest pauza, chwila spowolnienia, w drugim filmie akcja nie zwalnia nawet na
sekundę. I na odwrót - to, co w jednym filmie jest ledwie zaznaczone, w drugim doczekuje się
rozwinięcia i większej uwagi.
Obejrzałem obie wersje jedna po drugiej. I najciekawsze było właśnie odnajdywanie tych
subtelnych różnic w pozornie identycznych dziełach. Różnic pewnie nawet niezamierzonych,
wynikłych spontanicznie tylko dlatego, że jeden film zrobili biali Brytyjczycy, a drugi czarni
Amerykanie. Przepis ten sam, dwaj różni kucharze i w efekcie dwa różne dania. Które danie
lepsze? Kwestia gustu. Ja mogę co najwyżej powiedzieć, które mi bardziej smakowało.
Oczywiście, że brytyjskie danie smakowało mi bardziej!
Mógłbym opisać punkt po punkcie konkretne różnice podczas obu degustacji, ale to jest temat na oddzielny wpis :-)
Nie oglądałam żadnego z tych filmów, dopiero się przymierzam do degustacji;-) Teraz się zastanawiam od którego zacząć i czy w ogóle oglądać ten nowszy. Ale chyba tak, chociażby dla porównania...
Pierwowzór jest brytyjski, więc wypadałoby zacząć od niego. Tak jakbyś oglądała w kinie, to najpierw ten, a trzy lata później amerykański (choć nie wiem, czy ten drugi był w ogóle u nas w kinach). I w tej kolejności zwykle ludziom bardziej podoba się ten brytyjski.
Ale możesz w ramach eksperymentu odwrócić kolejność. Ciekaw jestem efektu :-)